16.10.2025/ 17.09.4723 Mamy wojnę: Indie twierdzą, że „priorytetem jest ochrona interesów konsumentów” po tym, jak Trump twierdzi, że Modi zgodził się wstrzymać import rosyjskiej ropy.

12.10.2025/ 13.09.4723 Ja, Polak i katolik: Podwójnie szkodliwy ETS

https://dorzeczy.pl/opinie/791469/podwojnie-szkodliwy-ets.html
Elektrownia, zdjęcie ilustracyjne
Elektrownia, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pexels / Pixabay
A poniżej publikuję tekst znajdujący się w linku powyżej.
Prof. Ziemowit Malecha | Całą skomplikowaną i niejednokrotnie zmanipulowaną narrację o sensowności oraz rzeczywistych kosztach niestabilnych źródeł odnawialnych, takich jak panele fotowoltaiczne i turbiny wiatrowe, można w gruncie rzeczy sprowadzić do prostego obrazu.

W tym celu wyobraźmy sobie tradycyjny system elektroenergetyczny, zasilany źródłami stabilnymi (elektrownie węglowe, gazowe, atomowe, biomasowe, wodne, geotermalne), do którego podłączono czarną skrzynkę. Ta tajemnicza czarna skrzynka skrywa w sobie wszystkie niestabilne źródła OZE wraz z niezbędną infrastrukturą towarzyszącą. Z zewnątrz obserwator widzi jedynie jej ścianki oraz to, że coś do niej wchodzi i coś z niej wychodzi.

Oczywistością jest, że taka czarna skrzynka jest bardzo droga. Podłączając ją do naszego systemu elektroenergetycznego możemy zaobserwować, że system zaczyna działać w „dziwny” i „nienaturalny sposób”, ale efektem tego jest obniżone zużycie węgla oraz gazu. Pozornie możemy zacierać ręce z radości. Nasza skrzynka pozwoliła nam zaoszczędzić trochę pieniędzy. Ale czy jest tak w rzeczywistości? Okazuje się, że można to dość łatwo policzyć. Z jednej strony mamy oszczędności na niezużytym paliwie, a z drugiej koszty czarnej skrzynki oraz te dodatkowe pojawiające się po jej podłączeniu.

Możliwość oszczędzania na paliwie rodzi pokusę, aby skrzynka była coraz większa. Niestety szybko przekonamy się, że im jest ona większa, tym wyższe rachunki za prąd. Jest to sytuacja dość nieintuicyjna, ale staje się jasna, gdy weźmie się pod uwagę pełny bilans zysków i strat. Szybko okaże się, że paliwo jest zbyt tanie i zaoszczędzone pieniądze w żaden sposób nie rekompensują kosztów skrzynki. Bilans wygląda wręcz dramatycznie, więc nikt przy zdrowych zmysłach nie pomyślałby o podłączeniu takiego urządzenia do czegokolwiek.

Na szczęście jest pomysłowa pazerność, która może nie jest matką wynalazków, ale na pewno jest wylęgarnią wszystkich szemranych biznesów. Rozwiązaniem staje się więc sztuczne zawyżanie kosztów paliwa, tak aby pozornie opłacało się dołączyć czarną skrzynkę. Wprowadzenie podatku ETS i zadbanie o to, aby był odpowiednio wysoki. Na tyle wysoki, aby przynajmniej dwukrotnie podnieść cenę paliwa. Mimo iż, zaoszczędzone paliwo, wciąż nie pokrywa kosztów związanych ze skrzynką, jest na tyle drogie, że zaczyna oddziaływać na wyobraźnię konsumentów energii elektrycznej…

Wprowadzenie podatku ETS, jak każdy kij, ma dwa końce. Nie tylko powoduje znaczny wzrost cen energii elektrycznej i ogólną drożyznę, ale także winduje koszty budowy samej skrzynki. Wąż zaczyna zjadać własny ogon. To właśnie drugi wymiar szkodliwości tego rozwiązania. Coraz większa drożyzna sprawia, że ratowanie świata zaczyna kojarzyć się z wyzyskiem, przez co staje się coraz bardziej zniechęcające. A przecież wystarczyłoby przeciwstawić się pysze i chciwości, zlikwidować podatek ETS, obniżyć koszty wszystkiego, uwierzyć w człowieczeństwo i finansować prorozwojową transformację energetyczną tym samym zabezpieczając przyszłość kolejnych pokoleń. Niestety, zamiast wybierać to, co rozsądne, karmimy naszą energią niekontrolowany rozrost czarnej skrzynki. Niepostrzeżenie zaczyna ona przypominać czarną dziurę, bezlitośnie pożerającą wszystko, co znajdzie się w polu jej grawitacji.

Podsumowując w konkretnych liczbach: przyjmując konserwatywnie, można oszacować, że w ostatnich latach w Polsce na paliwo do produkcji energii elektrycznej (węgiel kamienny, brunatny, gaz) przeznaczano rocznie około 30 mld złotych. Odpowiadało ono za pokrycie około 70–75% produkcji prądu, co odpowiada średniemu dziennemu zapotrzebowaniu na moc rzędu 17 GW.

Z drugiej strony wiadomo, że budowa farm wiatrowych na Bałtyku pochłania minimum 20 mld zł na każdy zainstalowany 1 GW. Aby pokryć średnie dzienne zapotrzebowanie na poziomie 17 GW, trzeba wybudować co najmniej 43 GW morskich farm wiatrowych, co oznacza wydatki rzędu 860 mld zł.

Należy podkreślić, że jest to kwota niepełna, ponieważ nie uwzględnia bardzo kosztownych i koniecznych inwestycji w magazyny energii, elektrownie rezerwowe oraz dedykowane sieci przesyłowe, urządzenia niezbędne, aby mogły funkcjonować niestabilne źródła energii. Porównując tę kwotę do rocznych kosztów paliw kopalnych, które wynoszą 30 mld zł, absurd staje się bardzo klarowny: aby zaoszczędzić 30 mld złotych, trzeba wydać minimum 860 mld zł.